sobota, 5 stycznia 2013

Siem Reap - kompleks świątyń cz.2

Dzisiejszy dzień i zwiedzanie kolejnej części świątyń postanowiliśmy jeszcze bardziej sobie uatrakcyjnić - nie skorzystaliśmy z tuk-tuka z kierowcą, wybraliśmy rowery. No skoro to Azja i rower jest nadal bardzo popularnym środkiem transportu - trzeba spróbować. Z wypożyczeniem nie było problemu, koszt około 10 PLN na osobę/ na dzień. Mapy i przewodnik mieliśmy ze sobą, wodę w plecaku i ruszyliśmy. Pierwsze metry przejechane rowerem w centrum miasta były trzeba przyznać gorączkowe. Ruch jest duży, wszyscy jeżdżą w każdą stronę, przepisy poza światłami na skrzyżowaniach to raczej "sugestia" ale daliśmy radę. W największym ruchu ulicznym staraliśmy się wtopić w tłum innych rowerów i skuterów i chociaż na pewno znacznie się wyróżnialiśmy z każdym przejechanym metrem szło nam lepiej. Im dalej od centrum robiło się spokojniej. Na dzisiejsze zwiedzanie zaplanowaliśmy " mniejszą pętlę", na mapie:


widać kolejne większe zwiedzane przez nas świątynie: Phnom Bakheng, Bayon Thom, Phimeanakas , Preah Pithu, Thommanon, Ta Keo.
Chociaż była to "mniejsza pętla" jednak cała w naszych nogach - zwiedzanie na pieszo, niejednokrotnie sporo po schodach, ponieważ niektóre ze świątyń to piramidy a odcinki między pokonywane rowerem, znaczy też własnym napędem. Trasa około 20 km wypełniła nam cały dzień. Zaczęliśmy około 9:00 wróciliśmy o 17:00. Głodni i spragnieni nie byliśmy, w drodze można zjeść świeże owoce, napić się soku z kokosów . Lokalni mieszkańcy zadbają o to aby niczego nie brakowało.
Dotychczas nie pisałem nic o naszych maskotkach, przecież to Kwiatuszka, Owca i Kubuś podróżują a jakoś nic o nich nie ma. Zwierzątka po prostu bardzo źle, przez pierwsze dni znosiły zmianę strefy czasowej.  tzw. Jet lag. Dziś już poczuły się dobrze i razem byliśmy Na wycieczce. 
Oto zdjęcia.
Kwiatuszka, Owca i Kubuś w Angkor:






Po krótkim odpoczynku w hotelu poszliśmy do " naszego lokalu", myślę, że możemy już tak mówić. Rozpoznają nas, witają każdego dnia jeszcze milszym uśmiechem i dostajemy coraz więcej gratisów do jedzenia. Z potraw chcemy spróbować wszystkiego, czasami nie wiemy dokładnie co jemy. Dzisiaj naszym gratisem był talerz z kiełbaską i suszonym mięskiem. Było to bardzo pyszne, dziwne nam się wydawało bo słodkie, jakoś w naszej kuchni nie kojarzę słodkiego mięsa. Nie pytaliśmy jednak co to jest, i tak byśmy się nie dogadali. Zamówiliśmy też kaczkę, zanim dalej poczytacie, proszę przypomnijcie sobie własne wyobrażenia o pieczonej kaczce.
Ta nasza tutaj była zupełnie inna. Nie miała piersi, były za to skrzydełka, małe kawałki mięska tak osobno ułożone na talerzu, były łapki i górna cześć główki z dziobem i językiem. Jak dotąd jadłem i lubiłem " nasze polskie ozorki" od dziś wiem, że język i inne części głowy kaczki też są dobre, naprawdę były dobre w smaku. Bardzo podobne do pozostałych części. Muszę się również pochwalić, że po zaledwie kilku dniach tutaj jedzenie pałeczkami staje się dla nas z każdą chwilą łatwiejsze. Dziś już prawie nie mieliśmy z tym kłopotów. 
Na specjalną prośbę napiszę słówko o smakach Azji. Myślę, że mamy jeszcze w tej sprawie małe doświadczenie ale nadrobimy. Generalnie wszystko, nawet te nieznane potrawy smakują dobrze. W każdym daniu, jest dużo dojrzewających tutaj " na okrągło" warzyw i owoców. U nas znamy tylko jedną porę roku kiedy wszystko dojrzewa, tutaj jest tak cały rok. Temperatura nie zmienia się, jest mniej więcej 25-30 stopni, jedynie w porze wilgotnej więcej pada. Mają więc z czego wybierać. Do wielu dań dodawany jest świeży imbir, świeża trawa cytrynowa co powoduje, że smakują inaczej niż nasze. Są jednak naprawdę znakomite smaki i pyszne potrawy, wszystkie pikantne, niektóre nawet bardzo, że trudno sobie z nimi poradzić. Radzimy jednak sobie, zamawiamy jedynie więcej piwa. W tym miejscu przyda się wspomnieć o konikach polnych, których próbowaliśmy w Bangkoku. Trochę trzeba się przełamać psychicznie aby zjeść coś w całości z głową. Smak natomiast jaki się przy tym pojawia na pierwszą myśl przypomina znaną nam przyprawę - maggi. To dlatego, że podane w woreczku koniki polane są wykorzystywanym tutaj w wielu daniach sosem rybnym, do złudzenia przypominającym naszą maggi. W walorach innych niż smakowe w trakcie jedzenia przypominają chipsy - są bardzo chrupiące i mają zdecydowanie za twarde, niejadalne nóżki.
Tyle na dzisiaj, poniżej kilka ciekawych zdjęć i tutejszych klimatów.
Stacja benzynowa w Siem Reap:


Rowerzysta na drodze w Angkor:


Małpa zabiera nam przewodnik, nie oddaliśmy :)


Wspinamy się wspinamy, tak krok po kroczku:


Nasza ulica:



1 komentarz:

  1. ech, takie jest życie Pani Agnieszko schody,schody i jeszcze raz schody ;)

    na łopatki powaliło mnie zdjęcie "stacji benzynowej" hehehehehehehehehehehehe :D bo się popłaczę :) pytanie zasadnicze co jest w "dystrybutorach" BP Ultimate 98, V – Power? :P

    OdpowiedzUsuń