czwartek, 26 października 2017

Z Tokyo do Warszawy

Tak, to prawda wracamy już do domu, a wydaje się, że niedawno była chwila, kiedy stanęliśmy pierwszy raz na tokijskim lotnisku. Od razu zostaliśmy oczarowani jego wielkością, chociaż widzieliśmy tylko jeden z trzech terminali Tokyo Narita Airport - tak właśnie brzmi pełna nazwa tego lotniska. Doświadczaliśmy wówczas tego wrażenia, które zawsze spotykamy na początku podróży - gdzie znajdują się miejsca które najpiew musimy znaleźć a były to: punkt wymiany walut i biuro Japan Railways. Jak wiecie udało nam się i rozpoczęła się przygoda.

Spędziliśmy tu 10 cudownych dni, teraz co najważniejsze wszyscy zdrowi, zadowoleni i bogatsi o nowe doświadczenia wracamy do domu. Oczywiście razem z nami wracają nasi mali podróżnicy - Owieczka, Kwiatuszka i Kubuś. Możecie zobaczyć ich na zdjęciu zrobionym jeszcze rano w ostatnim, japońskim hotelu.
Nasz powrotny lot trwał 11 godzin, tak zwykle jest, ze loty w kierunku zachodnim, ze względu na kierunek prądów powietrznych są dłuższe. Jesteśmy już szczęśliwe na miejscu. Przed nami jeszcze tylko trasa z Warszawy do Bydgoszczy i już domek. Cudownie jest również wracać.

Dziękuję wszystkim naszym wiernym czytelnikom za to, że byliście z nami. To dla Was Jackowi i mi chciało się codziennie dzielić się z Wami naszymi wrażeniami. Dla Was wspólnie, kilkoro z nas uzupełniało album zdjęć, w ten sposób  wszyscy byliśmy bliżej siebie.

Na zakończenie mamy jeszcze niespodziankę, uzupełnimy bloga filmikami, między innymi o Shinkansenach. Proszę zajrzyjcie tu jeszcze, naprawdę warto :)

Poniżej obiecane niespodzianki, niektóre informacje tytułem powtórzenia:

Blog Jacka jest tutaj:Trzeba tu zajrzeć
Nasz album zdjęć jest tutaj: Foto

Nowości filmowe są tutaj:

Shinkansen wjeżdża

Shinkansen odjeżdża





środa, 25 października 2017

Z Kagoshimy do Tokyo

Dzisiaj mieliśmy dzień z Shinkansenami. Wczoraj wspomniałem, że wracamy od razu do Tokyo. Niestety, powoli nasza japońska przygoda dobiega końca. W czasie 9 godzin pokonaliśmy 1522 kilometry. Należy się w tym miejscu sprostowanie wczorajszego wpisu, podawałem dystans 1000 kilometrów ale to było w liniii prostej - orientacyjnie. W praktyce wyszło znacznie wiecej. W drodze skorzystaliśmy z dwóch Shinkansenów oraz pociagu Narita Express. O klasie i wygodach jakie mamy do dyspozycji w pociągach pisałem przy okazji naszych wcześniejszych odcinków. Dzisiaj było dokładnie tak samo - szybko, luksusowo, wygodnie i czysto.
W naszym przed ostatnim hotelu, w Kagoshimie mieliśmy jak dotąd najbardziej "japońskie" śniadania. Mnóstwo różnych potraw, smaków, wielokrotnie nie widzieliśmy co jemy. Oczywiście wszystko było bardzo dokładnie opisane ale co z tego skoro w niezrozumiałym dla nas języku. Warto dodać, że japońskie zwyczaje sugerują spożywanie w trakcie posiłków dużej liczby dań w małych porcjach. Każdą potrawę umieszcza się w maleńkiej miseczce i zgrabnie zjada z wykorzystaniem pałeczek. W dzisiejszej aktualizacji naszego albumu wstawiłem zdjęcie japońskiego śniadania w wersji hotelowej.
Teraz już odpoczywamy w hotelu, mamy zasłużony relaks po długiej podróży.  Jutro rano pobudka, śniadanie, dojazd na lotnisko i powrót do Warszawy. Jednym słowem, jak ten czas szybko minął. Zapraszam do zaglądania na bloga, na pewno będzie podsumowanie wyprawy oraz pojawiają się opisy do zdjęć w albumie.

wtorek, 24 października 2017

Kagoshima i Sakurajima

Dzisiaj w zasadzie mieliśmy dzień stacjonarny. Po podróżach, tej wczorajszej - 600 km i jutrzejszej do Tokio - 1000 km, dzisiejsza wycieczka 15 minutowa promem na wyspę z wulkanem i godzinna przejażdżka autobusem po wyspie nie powinny się liczyć. Z wszystkich poprzednich wpisów na pewno czytelnicy zorientowali się, jak bardzo nam się tutaj podoba. Dzisiejszy dzień również był pełen atrakcji chociaż innych, było dużo spokojniej niż zatłoczonych, dużych miastach. Sądząc po właściwe pustych dużych promach jesteśmy po szczycie sezonu turystycznego i to zapewniało dodatkowy spokój. Wulkan tylko bardzo delikatnie wypuszczając "małe dymki" dawał o sobie znać, więc objeżdżajac wyspę mogliśmy podziwiać go prawie z każdej strony. To bardzo ciekawe doświadczenie przebywać w takiej bliskości czynego wulkanu. Zauważyliśmy również kolejny przykład wyśmienitej organizacji i przygotownia wszystkiego przez Japończyków. W sumie od lat nie było erupcji wulkanu, daje on tak jak teraz również o sobie znać, mieszkańcy mówili nam, że czasami nawet bardziej i na miasto spada grafitowo-czarny pył a jednak w autobusach i inych punktach turystycznych widzieliśmy przygotowane na wszelki wypadek kaski ochronne. Na wyspie znajduje się również sporo specjalnych, naziemnych schronów, tak w razie czego.
Po powrocie na ląd, a właściwe również na wyspę - Kiusiu, na której leży Kagoshima to również wyspa wybraliśmy się kolejny raz na kolację w japońskim stylu - do restauracji serwujacej sushi. Takiej "prawdziwej", w której jeżdżą talerzyki, wybiera się to na co ma się ochotę i buźka się raduje, jak to smakuje. Prrzypadkowo ułożyła mi się rymowanka. Zaplata za posiłek też wygląda w iście japoński sposób. Pani skanuje talerzyki - cena wybranego sushi określona jest kolorem talerzyka na którym zostało podane. Zamiast papierowgo rachunku podaje nam malutki ekranik z wartością do zapłaty. Jacek, nagrywał moment podliczania i wystawiania rachunku, może  umieści na swoim blogu.
Nasz hotel oferuje jeszcze jedną typowo japońską atrakcję, mianowicie Onsen, czyli miejsce pomiędzy w naszym rozumieniu basenem, sauną i łaźnią. Doskonałe miejsce relaksu. Czystość dla Japończyków jest bardzo ważna, przywiązują do niej ogromną wagę. Skoro jest okazja musiałem spróbować i bardzo mi się podobało. Więcej o Onsenach możecie przeczytać najszybciej tutaj: Onsen
Jutro przed nami cały dzień  w podróży. Z Kagoshimy do Tokio jest około 1000 km, jedziemy pociągami i według rozkładu powinno nam to zająć mniej więcej 9 godzin. Ach, te japońskie Sinkanseny, prawda?
Zapraszam na bloga również jutro, będzie kolejna relacja. Aktualne zdjęcia już są w albumie. Przy okazji po powrocie obiecuję uzupełnienie zdjęć opisami. 

poniedziałek, 23 października 2017

Z Kyoto do Kagoshimy

Dzisiaj wyjechaliśmy z Kobe, długa trasa była przed nami. Jak wczoraj pisałem ponad 600 kilometrów. Dwoma Shinkansenami z przesiadką w Kobe, tym samym w którym wczoraj wieczorem "dopadł nas" tajfun. Dzisiaj już jest piękna pogoda i nie ma śladu po wczorajszej burzy. Warto dodać, że cała podróż zajmnie nam 4,5 godziny - fantastyczny wynik, prawda? Koleje są, zresztą jak wszystko tutaj na innym poziomie, niż ten do którego przywykliśmy.
Może teraz bedzie dobry moment wspomnieć słowem o japońskich toaletach. Już w kraju co nieco o nich, czytaliśmy, słyszeliśmy ale zobaczyć osobiście to co innego. Nie bedzie przesadą powiedzieć, że są to wielofunkcyjne zautomatyzowane urządzenia. Mają podgrzewane deski, funkcję bidetu - front i back, regulację siły strumienia wody i wszędzie  (ale to już wynika z kultury Japończyków) są czyste. Oczywiście w toaletach w pociągach spotykamy dokładnie te same komfortowe warunki i udogodnienia. Zrobiłem kilka zdjęć, nie mam jednak przekonania czy umieścić je w naszym albumie :). Może zainteresowani napiszą wiadomość prywatną i wówczas prześlę na e-mail.
W albumie na pewno znajdą się zdjęcia pysznego jedzenia, dostępnego w każdym sklepie, które zabieramy na dłuższe podróże. Wiemy, jak niezastąpione w pociągu są: bułka, pomidor i jajko na twardo, jednak uwierzcie, japońska wersja jedzenia w podróży jest przyjemniejsza.
Zrobiłem też kilka zdjęć pokazujacych widoki z okien pociagu. Jak pociąg jechał w tunelu, nie robiłem :), dość często pociągi jeżdżą tu w tunelach, dzięki temu są jeszcze szybsze.
Bardzo sprawnie dojechaliśmy do Kagoshimy, po drodze mieliśmy kolejne zakończenie japońskimi rozwiązaniami. Kagoshima leży na wyspie Kiusiu, innej niż dotyczas przez nas zwiedzana. Byliśmy przekonani i przygotowani na wyjątkowe zdjęcia kiedy pociąg będzie przyjeżdżał mostem łączącym wyspy. Niestety nie doczekaliśmy się mostu za to w miejscu, gdzie powinien być, bardzo długo pociąg jechał w tunelu. To na pewno lepsze rozwiązanie biorąc pod uwagę występujące w tym rejonie tajfuny, jednak sami przyznajcie, w warunkach do których jesteśmy przyzwyczajeni wybudowanie tunelu kolejowego pod dnem morza to ekstremalne rozwiazanie.
Kagoshima przywitała nas piękną, słoneczną pogodą, to dla nas kolejna miła odmiana po ostatnich dniach. Poza tym jesteśmy geograficznie bardzo na południu, mniej więcej na szerokości geograficznej Aleksandrii, czy tunezyjskiej wyspy Djerba . Na ulicach i parkach rosną palmy a ludzie mają inne niż Japończycy z północy rysy twarzy. Nam przypominają trochę Hawajczyków.
Na miejscu mamy wspaniały hotel, mieszkamy na 12 piętrze i z okna widzimy wulkan, który jutro zamierzamy odwiedzić. Wulkan nazywa się Skakurajima i jest jednym z aktywniejszych wulkanów w Japonii. Na dodatak ostatnio jego aktywność wzrosła, co objawia się wypuszczaniem białych obłoczków. Możecie to zobaczyć na dzisiejszych zajęciach tutaj: Japonia 2017. Na kolejne wiadomości zapraszam jutro. Oraz do Jacka - tutaj: Blog Jacka

niedziela, 22 października 2017

Nara, ponownie Kobe i Osaka

Dzisiejsze pierwsze słowo tytulowe nie znaczy, że żegnamy się. Nara to miasto położone 35 km od Kyoto. Dojechaliśmy tam lokalnym YR Nara Line, wersją Rapid czyli szybszą. Nara to przede wszystkim duża liczba świątyń buddyjskich i szintoistycznych. Pogoda była dzisiaj podobna do wczorajszej, z odrobinę większymi opadami. Na to już zupełnie nie mamy wpływu, przesuwający się z kierunku Tajwanu na północ tajfun obejmuje częściowo wschodnie wybrzeże Japonii, stąd te opady. Mapy pokazują, że jutro będzie już bardziej na północy a my wybieramy się w długą, ponad 600 kilometrową podróż na południe do Kagoshimy, gdzie liczymy na lepszą pogodę. Wyprzedzam trochę nasze plany, gdyż piszę w trakcie podróży pociągiem, to wszystko dla Was drodzy czytelnicy abyście jak najszybciej mieli nasze relacje z każdego dnia. To tyle na teraz. O tym co jutro, będzie jutro :)
W Nara, jak wszędzie tutaj zachwyca nas organizacja, wszystko jest uporzadkowane, dokładnie opisane a na każdym kroku można spotkać osobę gotową do pomocy. Ze względu na dużą liczbę świątyń w tym miejscu działa lokalna komunikacja między atrakcyjnymi punktami miasta. Można kupić całodzienny bilet, który sam w sobie wygląda ładnie  (jest na zdjęciu w albumie) i przemieszczać się jak to lubi. Podzieliliśmy się na kilka mniejszych grup i każdy w swoim tempie, odkrywaliśmy uroki tego miejsca. Z częścią pozostałej grupy umówiliśmy na na 17-tą w Kobe, na dworcu, wracamy tam na steki, o których wczoraj pisałem. Jesteśmy w trakcie drogi, piszę w podróży, siedzimy w pociągu, jest prawie pusty przed chwilą przyszła Pani, inna pasażerka - Japonka i to co zrobiła z siedzeniem w wagonie spowodowalo nasze szczere zdziwienie. Okazało się, że w japońskich pociągach można dowolnie kształtować sobie przestrzeń do siedzenia. Samemu ustalić kierunek siedzeń do kierunku jazdy a także przebudować siedziska w sposób wygodny dla dwóch lub czterech osób. Mówiłem, że organizacja wszystkiego tutaj może zadziwić. Ciekawe co jeszcze nas zaskoczy.
Kiedy dotarliśmy do Kobe po chwili byliśmy w komplecie. Wszyscy, którzy mieli ochotę na "steki z Kobe" o 17-tej spotkali się w umówionym miejscu - pod ciastkarnią. Chwilę później byliśmy już w upatrzonej wcześniej restauracji. Steki spełniły nasze oczekiwania, były pyszne. Szkoda, że nie możecie skosztować ale chociaż są do zobaczenia w naszym albumie.
Czas w restauracji spędziliśmy wspaniale, jedynie za oknem widzieliśmy coraz bardziej wzmagający się deszcz i wiatr. Możecie o tym usłyszeć nawet w naszej TV, obok wybrzeża Japonii przechodzi tajfun a Kobe jest miastem leżącym najbliżej morza stąd najbardziej to odczuwalne. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz okazało się, że jest naprawdę niebezpiecznie. Kiedy widzi się latające w powietrzu neony i fragmenty reklam nie jest wesoło. Do dworca mieliśmy blisko ale i tak było to coś co zapewniło nam dawkę adrenaliny. Na dworcu pierwszą uwagę zwróciły nam wypełnione napisami w czerwonym kolorze ekrany. Okazało się, że z powodu tajfunu zdarzył się wypadek i nie kursują pociagi YR. Na szczęście transport i nie tyko są tu na bardzo wysokim poziomie i mogliśmy skorzystać z linii superexpresów Shinkansen - one jeździły, chociaż też miały opóźnienia. Mieliśmy szczęście z przesiadką w Osace dwoma Shinkansenami dojechaliśmy do Kyoto. Kobe leży niby tylko 60 kilometrów stąd jedank nie byłoby fajnie utknąć tam na dworcu.
Jesteśmy już w hotelu i wszystko u nas w porządku, wszyscy dotarli na miejsce. Jutro liczymy na lepszą pogodę, ponadto przed nami dzień w podróży. Do zobaczenia na blogu, w naszym albumie i u Jacka.

sobota, 21 października 2017

Himeji, Kobe, Osaka

Tytuł dzisiejszego posta to nazwy trzech miast, które odwiedziliśmy. Chcąc w dużym skrócie i z przymrużeniem oka opisać ich główne atrakcje możemy napisać: Malbork, krowy, nowoczesność.
A teraz po kolei. Pierwszy przystanek do miasto Himeji a w nim niesamowity zamek obronny z XIV wieku, który słynie między innymi z tego, że nigdy nie został zdobyty czyli wzorowo spełnił swoją funkcję. Ponadto do dzisiaj zachował się w oryginalnym stanie. Zwiedzanie dość mocno popsuła nam pogoda, padało nawet mocno przez co zwiedzanie ogrodów i otoczenia zamku zostalo ograniczone czasowo. Natomiast wnętrze nas delikatnie mówiąc rozczarowało. Fakt  było dla odmiany sucho i nic leciało na  głowę, jednak do podziwiania mieliśmy podłogi, schody, ściany i sufity. Poza tym wnętrza były puste. Liczyliśmy w zamku obronnym na spotkanie z Szogunem i wojownikami Nija, jeśli nie prawdziwymi, no może lepiej nie z prawdziwymi, to chociaż z takimi z gabloty. Przypomniał mi się teraz bajkowy bohater "Chłopiec z plakatu" tu mógłby być "Ninja z gabloty" ale go nie było. Z Himeji pojechaliśmy do Kobe. Miasto słynie między innymi z hodowli jedynych w świecie krów, które traktowane w specjalny sposób zapewniają niepowtarzalną jakoś mięsa.Więcej informacji o charakterstycznych zwyczajach tych hodowli można znaleźć w internecie, wystarczy w wyszukiwarkę wpisać hasło: "krowy z Kobe". Ponadto powszechnie jest też znane z tragicznego w skutach trzęsienia ziemii z 1995 roku.
W Kobe mieliśmy zamiar przede wszystkim spróbować steków z tego szlachetnego mięsa. Byliśmy tam około godziny 14-tej i okazało się, że lokale serwujące te specjały mają zwyczajową przerwę do 17-tej. Nie czekaliśmy, zmieniliśmy plany i przyjedziemy tu ponownie jutro. Po innym niż zakładaliśmy lunchu z dodatkowymi pysznymi ciastkami pojechaliśmy do Osaki. Jak pisałem na początku przyciągnęła nas tutaj nowoczesność. Miasto jest uznawane na bramę nowoczesnych rozwiązań, które pojawiają się w Japonii. Cały dzień dzisiaj niestety towarzyszył nam deszcz, który utrudniał spacerowanie i zwiedzanie. Jednak zdecydowaliśmy zasmakować tego miejskiego zgiełku, nowoczesności i blasków świateł. Już pierwsze spotkanie z Osaką, czyli dworcem zrobiło niesamowite wrażenie. Jacek pisał na swoim blogu o wielkości dworca w Tokio, którą trudno sobie wyobrazić. Osaka nie jest mniejsza. Jeśli nie wieksza to i tak na pewno robi ogromne wrażenie. Wyobraźcie sobie budynek dworca, który  ma 10 pięter z których większość ma perony kolejowe oraz dla linii merta. Wszystko ogromne i te niewyobrażalne tłumy ludzi. Dalej na ulicach było podobnie. Zdjęcia najlepiej oddadzą klimat tych miejsc. Zapraszam do oglądania. A jutro kolejny dzień, planujemy zobaczyć następne atrakcje i narobić to czego dzisiaj nie mogliśmy zrealizować.

Dla ułatwienia czytania i oglądania, nasze zdjęcia są tutaj: Japonia 2017 a tutaj: Blog Jacka 

piątek, 20 października 2017

Hiroshima i inne atrakcje

Dzisiaj po wczesnym śniadaniu (kto mówił, że na urlopie długo się śpi) wyjechaliśmy Shinkansenem do Hiroshimy.  Po czasie 2:15 godz. byliśmy już na miejscu, chociaż odległość między miastami to 360 km. Pociągi naprawdę są tutaj szybkie. Nie zatrzymaliśmy się razu na zwiedzanie miasta i jego najbardziej znanych miejsc, jak pomnik i muzeum ofiar wybuchu bomby atomowej. Pojechaliśmy dalej najpierw pociągiem YR Local a później promem na wyspę Miyajima  obejrzeć zespół klasztorów łącznie z znaną atrakcją - bramą na wodzie. Kiedy dotarliśmy na wyspę okazało się, że starczy nam czasu na rownież skorzystanie z kolejki górskiej. Wyjechaliśmy na szczyt skąd mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki miasta i okolicznych wysp. Wszytko oczywiście jest udokumentowane zdjęciami. Śmieszną ciekawostką były sarenki, które według planu powinny przebywać w leśnym terenie  w drodze do stacji kolejki. Nie było tam jednak żadnego zwierzątka, te cwaniaki po prostu zeszły na dół w miejsce, gdzie przypływają promy i przymilały się do turystów licząc na jakieś pyszności do jedzenia.
Na zakończenie zwiedzania wyspy zatrzymaliśmy się na mały posiłek - zwykle o tej porze dnia wybieramy zupkę Udon. To taki nasz rosół występujący w kilkunastu wersjach, z różnymi dodatkami. Mogą to być warzywa, grzyby, owoce morza, mięso, jajko i inne. Zawsze jest w nim pyszny makaron. Jest to fajny, lekki i goracy posiłek, bardzo go lubimy. Później po około 30 minutach jazdy lokalnym pociagiem byliśmy ponownie na dworcu w Hiroshimie. W między czasie znaleźliśmy sposób na dotarcie z dworca do miejsca upamietniajcego tragedię wybuchu pierwszej wykorzystanej przeciwko ludziom bomby atomowej. Jest tam chyba najbardziej rozpoznawany budynek a właściwie zachowane w miarę oryginalnym stanie pozostałości jednego z nielicznych miejsc, które ocalały. Otacza  go piekny park w którym znajduje się również Muzeum Pamięci. Obejrzeliśmy wszytko i jeszcze bardziej zgadzamy się z  często występującym tam stwierdzeniem: "nigdy wiecej". Spotkała nas tam również miła niespodzianka. Kilkoro dzieci w wieku szkoły podstawowej, zachęcało odwiedzajcych do wypełnienia ankiety na temat wydarzenia związanego z tragedią Hiroshimy. Z radością im pomogliśmy, na szczęście  była rownież wersja angielska ankiety. Przedstawiliśmy się dzieciom i jak się okazało mieliśmy łatwiejsze zadanie. Dziewczynka miała na imię  Anne. Natomiast z wymówieniem naszych imion - Agnieszka, Leszek z trudem sobie radziła. Ale udało się.
W drodze powrotnej na dworcu kupiliśmy kolację - zestawy sushi, kanapki - tu nasze ulubione z ryżem i dodatkami zawinięte w Nori. Pisałem już o nich - pychota. Wszystko zjedliśmy podpatrujac wcześniej Japończyków, którzy tak robią, w Shinkansenie w drodze powrotnej do Kyoto. Tak dobiegł do końca nasz kolejny 12-godzinny dzień odkrywania Japonii. Wszystko oczywiście jest udokumentowane zdjęciami i opisane również przez Jacka na blogu. Linki podawałem w poprzednich postach. Zapraszam do czytania i oglądania.
Kolejny odcinek relacji już jutro, do zobaczenia :)

czwartek, 19 października 2017

Kyoto - dzień w mieście

Planowanie strategiczne na dzisiaj, uwzględniające prognozy pogody i wczorajszą podróż pociągiem rozstrzygnęło, że dzień przeznaczymy na zwiedzanie Kyoto.   
Pierwszym punktem dzisiaj była Świątynia Fushimi Inari, która słynie między innymi z dużej liczby kolorowych bram. Bardzo ciekawe miejsce przybliżające japońską historię i kulturę. Organizacyjnie pierwszy punkt poprzedziło dotarcie na dworzec, zarezerwowanie miejscówek na jutrzejszy wyjazd do Hiroszimy oraz kupno jednodniowego biletu na wszystkie linie autobusowe w Kyoto. Wyszło nam, że na dzisiaj autobus będzie najlepszym środkiem transportu.  

Kolejnym obiektem była Świątynia Złotego Pawilonu, również wspaniały historyczny obiekt. W między czasie oprócz spraw boskich zajmowaliśmy również bardziej ludzkimi tematami - między innymi poznawaniem kolejnych smaków kuchni japońskiej.

Dzisiaj dzień, tak jak w tytule miejski, więc ponownie wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do Ginkaku-ji Temple, z pięknym kompleksem ogrodowym. Oprócz architektury na każdym kroku zachwyca nas czystość. Wszystko jest zadbane, żadnych śmieci nie widać, pomimo braku koszy, które co nas również zaskakuje są rzadkością. Myślę, że naprawdę zależy do od ludzi. Japończycy są bardzo uprzejmi, mili, zorganizowani i do tego bardzo dbają o swoje otoczenie. Tutaj niczego, nikt nie rzuca na ulicę, chodnik czy gdziekolwiek. Nawet przysłowiowego papierka na ulicy nie widać.

Niejako na deser dzisiejszego dnia zostawiliśmy sobie znalezioną wczoraj atrakcję, jednak była już nieczynna dlatego wróciliśmy tam dzisiaj. Chodzi o kawiarnię z kotami. U nas również są takie miejsca, jednak mając w domku kotkę nie odwiedzaliśmy ich. Tu jednak była okazja więc się wybraliśmy. Pani, która prowadziła lokal na szczęście mówiła po angielsku, wiec wszystko się udało. W cenie 1000 JPY (ok. 30 zł.) jest jedna np. kawa i godzina towarzystwa kilku kociaków. Pani wyjaśniła, że miejsce jest bardzo popularne ze względu na niewielki metraż przeciętnych japońskich mieszkań, który wielu osobom nie pozawala na przygarnięcie i opiekę nad zwierzątkami dlatego przychodzą w takie miejsca.

Opisane wyżej atrakcje dnia dzisiejszego zajęły nam prawie 9 godzin, wyszliśmy z hotelu około 9-tej, wróciliśmy mniej więcej o 18-tej. Zostawiliśmy plecaki, odpoczęliśmy chwilę z herbatą i wyszliśmy coś zjeść. W pobliżu hotelu mamy, lokal hinduski, dla odmiany i przy okazji skosztowania jeszcze innych smaków wybraliśmy to miejsce na kolację. Było również bardzo smacznie.

Wszystkie  wyżej opisane atrakcje zostały oczywiście "bogato zilustrowane", zapraszam do obejrzenia najnowszej zawartości naszego albumu. Link znajdziecie w poprzednich postach.

A jutro, od rana Hiroszima ale o tym co jutro, to będzie jutro. Miłego  popołudnia, my już idziemy niebawem spać - fajna ta różnica czasu :)

środa, 18 października 2017

Z Tokyo do Kyoto

Dzisiaj trzeci dzień podróży, zostawiamy Tokyo i jedziemy do dawnej stolicy Japonii - Kyoto. To jest też nasza pierwsza podróż japońskimi szybkim kolejami - Shinkansen. Przy okazji oglądania zdjęć proszę zwróćcie uwagę na naszch małych podróżników. Kwiatuszka, Owieczka i Kubuś są jak zawsze z nami. Dzisiaj pozdrawiają czytelników z Shinkansena.

Przy okazji podróży warto wspomnieć co nie co o jedzeniu, w tym wpisie o przekąskach "na podróż". Kupiliśmy między innymi "kanapki" z białego ryżu z łososiem, tuńczykiem i czymś innym czego nie znamy zawiniętym w wodorosty Nori. Pyszne były, obiecuję zdjęcia przy kolejnej okazji. Są natomiast w albumie zdjęć "ciasteczka"- chciało nam się słodyczy. No, w tym przypadku powiem Wam - ciekawe doświadczenie. Środek wypełniony masą czekoladową - takim gęstym budyniem, zewnętrzną warstwę stanowi coś przypominające gęsty z dodatkiem kolorowo-aromatycznym na wierzchu. To zielone na przykład miało smak glonów przełamanych leśnym mchem - bogactwo smaków gwarantowane.

Sama podróż Shinkansenem to również wielka przygoda. Prędkość, cisza, komfort, czystość naprawdę na najwyższym poziomie. Już na miejscu w drodze do hotelu zatrzymaliśmy się na jedzenie w podobnym do opisanego wcześniej lokalu, w którym na wstępie zamawia się i płaci za  dania. Jedzenie jak zwykle pyszne i bardzo zdrowe. W albumie macie zdjęcia automatu i karty menu.

Po dotarciu do hotelu, zrobiliśmy małą przerwę "na herbatę" i ruszyliśmy na wieczorny spacer z kolacją.

wtorek, 17 października 2017

Tokio - dzień 2

Po pierwszej tutaj przespanej nocy, chociaż w przypadku niektórych z nas słowo przespanej mogłoby być nadużyciem :) o siódmej spotkaliśmy się na śniadaniu aby jak najszybciej wyjść na słynny, tokijski targ rybny. Zresztą nie tylko rybami się tam handluje, niektóre źródła podają, że jest to największy targ żywnościowy na świecie. Zresztą jeśli nie jest na pierwszym miejscu w tej kategorii  i tak jest ogromny. Turyści i tak mają dostęp to mniejszej jego części - prawdziwy "hurt" odbywa się w części niedostępnej dla detalistów i oglądaczy - widać ostro musieli przeszkadzać w normalnej pracy. Pokręciliśmy się tam gdzie nas wpuścili (zdjęcia są w albumie - link wpisałem wczoraj ale jeszcze przypomnę na końcu) i pojechaliśmy na dworzec.

Ponieważ jutro wyjeżdżamy do Kyoto musieliśmy zarezerwować "miejscówki" na Shinkansen. Cześć z czytelników wie, że przemieszczamy się tutaj pociągami. W tym celu jeszcze przed wyjazdem kupiliśmy 14-dniowe bilety, które w przypadku niektórych pociągów (zwłaszcza expressowych) wymagają dodatkowej rezerwacji miejsc.  

Później już mniejszych podgrupach pojechaliśmy do miasta Shibuya (w zasadzie to również Tokio a przynajmniej aglomeracja tokijska - nie było widać żeby jedno miasto się gdzieś kończyło). Jest tam dzielnica rządowa, główna siedziba japońskiej telewizji NHK i piękny park - chcieliśmy też trochę pospacerować w otoczeniu zieleni.
Tam też przyszedł czas na małe co nie co, zdobycie jedzenia nie jest tutaj problemem, barów, knajpek całe mnóstwo, czasem jedynie zamawianie jest lekko kłopotliwe a na pewno śmieszne. Tak było i tym razem. W wybranym przez nas lokaliku, nikt nie mówił w żadnym europejskim języku a Pan tam pracujący z typową japońską uprzejmością i grzecznością pokazał nam... drzwi. Wiedzieliśmy, że nas nie wyrzuca, że coś ważnego musi być na tymi drzwiami i rzeczywiście, był tam automat w którym zamawiało się i od razu płaciło za potrawy. Maszyna przypominała znane nam sprzedające napoje czy słodycze. Na szczęście "nie wyskoczyła" z niego zupka w pudełku a kartka z wybranym i opłaconym zamówieniem, z którą wróciliśmy do środka a Pan zamienił ją nam na pyszne zupy. W między czasie zadał nam kilka pytań i nie otrzymawszy żadnej (poza uśmiechem) odpowiedzi przyniósł nam jeszcze miseczkę ryżu z warzywami, której nie zamawialiśmy. Może nas pytał, jaki lub z czym też ryż - gratis sobie życzymy, niestety już się raczej nie dowiemy. Nie trzeba dodawać, że wszystko było bardzo smaczne. 

Po powrocie do centrum odwiedziliśmy okolicę cesarskiej rezydencji, piękne zadbane miejsce - czyste i z mnóstwem zieleni. Cały czas jeździmy różnymi pociągami, które mają jedną wspólną cechę są czyste, punktualne i pełne kulturalnych pasażerów. Naprawdę nikt tu nikogo "biegiem" nie wyprzedza w drodze do wejścia, nie przepycha a wszyscy na peronach przed wejściem do wagonu ustawiają się jeden za drugim. Pamiętacie lata naszej szkoły podstawowej - do klasy wchodziło się kolejno, parami i w ciszy - tu tak jest na dworcach.

Na ten moment to tyle. Zaglądajcie proszę do naszego albumu: Japonia 2017 i na: Blog Jacka

Jeszcze małe uzupełnienie wczorajszego dnia - zwykle tak nam się dobrze udaje znajdować małe knajpki z lokalnym jedzeniem. W miejscach, których trudno spotkać innych turystów. Najbardziej cenimy sobie takie miejsca, są gwarancją na skosztowanie czegoś naprawdę lokalnego. Tak mamy i tym razem. W pobliżu naszego, tokijskiego hotelu jest mała restauracja sushi - dosłownie mała. Obsługa to dwóch kucharzy (szef, który cały czas krzyczy na pomocnika a może nie krzyczy? Oni tak jakoś głośno i "twardo" mówią, nawet jak się uśmiechają) a cała restauracja pomieści około 10-12 osób. Trudno znaleźć bardziej lokalne i oryginalne sushi. O smakach nie dam rady napisać są fantastyczne, cudowne, niesamowite... naprawdę warto.

Wieczorem, po tak fantastycznej kolacji pojechaliśmy jeszcze zobaczyć kolejną atrakcję Tokio - sztuczną wyspę Odaiba w zatoce tokijskiej, która ze stałym lądem połączona jest Tęczowym Mostem. Miejsce jest dodatkowo atrakcyjne po zmierzchu. Jest w pewnym sensie ukłonem w stronę znanych w świecie atrakcji. Mamy tu replikę Statuy Wolności, Wieży Eiflfa, Mostu Brooklińskiego   i innych. Na wyspę dojeżdża się nowoczesnym metrem, zresztą wszystkie środki transportu są tu nowoczesne przez wspomniany wcześniej Tęczowy most. Wszystko to możecie obejrzeć w naszym albumie. Zapraszamy, wkrótce będą kolejne wiadomości.  




  

Japonia 2017 - pierwszy post, drugi raz.

Pisałem, że w tej wyprawie aplikacja mobilna Blogger nie chce ze mną współpracować, nie spodziewałem się jednak, że do tego stopnia aby usunąć mi opublikowany wcześniej wpis. No dobra, sama tego nie zrobiła, pewnie jej w tym pomogłem chociaż nadal nie wiem jak.
Z tego powodu postaram się wspomnieć jeszcze raz o początku naszej podróży.  Na szczęście zdjęcia są w innym miejscu i ocalaly.
A więc było tak - z Bydgoszczy po zebraniu całej grupy wyjechaliśmy busem do Warszawy. Kolejnym etapem był bezpośredni lot do Tokio. Następnie pierwszy kontakt z japońskimi kolejami, czyli express z lotniska Narita do Tokio.
Po dokładne informacje zapraszam jak zwykle na: Blog Jacka Blog Jacka i do naszego: albumu foto.
Wybaczcie, tą krótką powtórkę, mam nadzieję, że chociaż w części uzupełni relację z początku podróży. Oby tylko posty znikały nam w podróży. Znikają co prawda też czapki, czasami na chwilę innym razem bezpowrotnie :) to już wieksza strata jednak wierzymy, że na tym będzie koniec znikania.

środa, 27 września 2017

Kierunek Wschód - tam musi być cywilzacja

Dzień dobry po przerwie.

Wspominałem kończąc wpisy z poprzedniej podróży, że jesienią będzie się działo. Zgodnie z obietnicą - zaczyna się...
Jacek na swoim blogu - polecam lekturę, teraz i na bieżąco: (za)Piski z pod róży
napisał już "wstępniak" nie ma więc potrzeby powtarzać.
Zapraszamy na nasze blogi, bądźcie z nami na bieżąco, zapowiada się ciekawie.

Uzupełnienia wymaga tylko jedna informacja. Pamiętacie o naszych małych podróżnikach, którzy wszędzie nam towarzyszą. Pisałem o nich tutaj: Mali podróżnicy a tu są gotowi do drogi: Jesteśmy spakowani

Tym razem prawdopodobnie pojedzie tylko dwójka z nich - nie mamy jeszcze tego ostatecznie uzgodnionego. Kwiatuszka a właściwie jej osobista opiekunka wyszła niedawno za mąż, mieszka już samodzielnie i nie wiemy czy dostanie zgodę na podróż.
Na pewno o tym jaki ostatecznie będzie skład "watahy" napiszemy w kolejnych postach.

Bądźcie z nami tu: Blog Jacka i tu: Blog Leszka

czwartek, 15 czerwca 2017

Mazury i Podlasie, czerwiec 2017

Za nami kolejny mały wyjazd.

Inspiracją i pierwszą okolicznością, która nakłoniła nas to tej wycieczki była praca Agnieszki. Od piątku do niedzieli zaplanowane były zajęcia ze studentami w pięknym i znanym już nam Ełku. Podobnie jak w ubiegłym roku połączyliśmy pożyteczne z przyjemnym :)
Zatrzymaliśmy się na kilka dni i spędziliśmy w pięknych mazurskich okolicznościach przyrody wspaniałe wieczory. Kto nie musiał pracować (w tym przypadku - autor) miał więcej czasu wolnego na spacery i podziwianie otaczającego krajobrazu. To jednak się nie liczy, najpiękniejsze są chwile, kiedy możemy razem odpoczywać - czekaliśmy więc na wieczory po pracy.

Pracowity weekend minął zaskakująco szybko i w poniedziałek zaczęliśmy nasz pełny wypoczynek. Plan był prosty jak "P" - jedziemy na Podlasie. Z Ełku wyruszyliśmy w kierunku Białegostoku. Po drodze pierwszy przystanek to Królewski Knyszyn - miasteczko Króla Zygmunta Augusta. Odwiedziliśmy Kirkut - stary cmentarz żydowski, który jest wyjątkową nekropolią nie tylko w skali ogólnopolskiej. Leży na XVI-wiecznych groblach sadzawek Zygmunta Augusta. Cmentarz sam w sobie nie jest na pewno największą atrakcją to zwiedzania ale taki, zupełnie odmienny od nam znanych potrafi zaciekawić swoją historią. Zatrzymaliśmy się na krótko, decyzję o szybszym odwrocie zasugerowały nam wszechobecne komary - las, woda, Mazury przecież One muszą tu być :)

Następny przystanek na trasie to Białystok. Skoro byliśmy już tak blisko zdecydowaliśmy zajrzeć do Pałacu i ogrodów Branickich. Bardzo piękne miejsce w dodatku "żywe" - w budynkach pałacowych swoją siedzibę ma Uniwersytet Medyczny w Białymstoku.

Dotarliśmy do Supraśla, który na trzy dni stał się naszą "bazą wypadową" Podlasia. Od razu zrobiliśmy zapoznawczy spacer po miasteczku, które obfituje w liczne architektoniczne i krajobrazowe atrakcje. Między innymi Prawosławny Klasztor i "ulicę tkaczy". W przeszłości miasto słynęło z dobrze rozwinięto przemysłu włókienniczego i z tego tytułu było nazywane "Łodzią" Podlasia. 

Kolejny dzień przeznaczyliśmy na "objazdówkę". Pierwszy nasz przystanek zrobiliśmy w Białowieży. Obejrzeliśmy Rezerwat Żubrów, pospacerowaliśmy i pojeździliśmy oczywiście wyłącznie w miejscach dozwolonych po Puszczy Białowieskiej. O tym, że nie wszędzie można wjechać samochodem przekonaliśmy się po przejechaniu okołu 10 km "środkiem puszczy". Nagle na drodze "stanął" znak: Ustawowy zakaz wjazdu, posłusznie zawróciliśmy. Wcześniejsze znaki informowały nas,  że znajdujemy się w Krainie Żubrów, w sumie na szczęście dla nas po przejechaniu 20 km nie natknęliśmy się na żadnego. Chociaż mieliśmy "misję" - Jacek podpowiadał żebyśmy znaleźli chociaż jednego z nich i zabrali ze sobą. Przekonywał, że żubry są zgodne - wystarczy takiego popchnąć w kierunku samochodu i sam wejdzie a głowę wystawi sobie przez okno dachowe i będzie się cieszył...

W Białowieży odwiedziliśmy jeszcze jedną atrakcję - Restaurację Carską działającą na terenie dawnej stacji kolejowej, wybudowanej i użytkowanej przez Cara Mikołaja II, który często odwiedzał Białowieżę. Spróbowaliśmy tradycyjnych lokalnych specjałów "Carskiej Uchy i Solianki". Odkrywając uroki Podlasia - piękną przyrodę, wspaniałe cerkwie przed nami był jeszcze "Szlak Tatarski". Społeczność muzułmańska mocno zakorzeniona na Podlasiu dodatkowo ubogaca region dodając mu dosłownie kolorytu, między innymi wyrazistymi barwami meczetów. Odwiedziliśmy dwie wioski - Kruszyniany i Bohoniki, słynące właśnie z meczetów i mizarów (cmentarzy) muzułmańskich. 
Wieczorem wróciliśmy do Supraśla, dzień mieliśmy pełen wrażeń, nie spodziewaliśmy się zupełnie, że przejechaliśmy prawie 300 km odwiedzając wyżej opisane miejsca.

Kolejny dzień był przeznaczony na powrót do domu. Wszystko dobrze się nam udało. Trasa dość długa - 400 km, prawie 7 godzin, spowodowane przez lokalne drogi i remonty ale szcześliwie jesteśmy już na miejscu. Możemy podsumować nasz krótki urlop, podzielić się z Wami wrażeniami, zaprosić do obejrzenia fotorelacji z wyjazdu i odwiedzania naszego bloga. Zapewniamy, że wkrótce znowu "będzie się działo" :)

Dokumentacja foto dostępna jest tutaj: Podlasie, czerwiec 2017
Zapraszam również do odwiedzenia mojego profilu na Instagramie

niedziela, 28 maja 2017

Rumunia, maj 2017 - na zakończenie

Nasza, wcale niemała wyprawa dobiegła końca. 

Jacek bardzo dzielnie opisywał każdy dzień, jeszcze raz zapraszam do wejścia na osobisty Blog Jacka   znajdziecie w nim wiele ciekawych informacji i zdjęć a humor i "Jackowy" dystans do otaczającej rzeczywistości gwarantuje przyjemną lekturę.

Moim głównym zadaniem w tej wyprawie było: "jechać, być na czas, nie słuchać co się mówi w samochodzie" - przy okazji dla wiernych czytelników zagadka - z jakiego serialu pochodzi cytat?

Byłem, co warto podkreślić z ogromną dla mnie radością kierowcą naszej ekipy.
Poniżej trochę statystyki od Karlssona - naszego dzielnego auta o typowym szwedzkim, melodyjnym imieniu (wtajemniczeni wiedzą, że nadajemy naszym kolejnym samochodom imiona).



Ponadto uzupełniałem album zdjęć: Rumunia, maj 2017




wtorek, 23 maja 2017

Rumunia, maj 2017

Dzień dobry po przerwie.

Czekamy na naszą kolejną dużą wyprawę, o której zgodnie z tradycją będę informował na blogu a kiedy już wyruszymy obiecuję relacje na bieżąco. W międzyczasie zorganizowaliśmy, krótki wyjazd do Rumunii.
Nasza "grupa podróżnicza" jak dobre danie jest "przeznaczona" dla 4-8 osób. Tym razem wygrał wariant w wersji light, jesteśmy w składzie Iza, Agnieszka, Jacek, Leszek.

Jacek już rozpoczął relację na swoim blogu: http://tojajacek.blogspot.ro
w tej sytuacji aby nie być blogerem-dublerem ograniczę się do jednego wpisu. Chociaż nigdy niewiadomo "jak to będzie".  :)

Poniżej link do albumu, który uzupełniamy razem z Agnieszką: