czwartek, 3 stycznia 2013

1-2.01.2013 - Bangkok

Rozpoznawanie Bangkoku zaczęliśmy dokładnie w Nowy Rok. Na początek kilka słów o komunikacji miejskiej, bardzo dobrze i w wielu aspektach nowocześnie zorganizowanej. Bangkok posiada dwie linie kolei naziemnej (Sky Train) z bardzo nowoczesnymi pociągami, które przypominają metro, w tym wypadku kursujące na biegnącej przez całe miasto konstrukcji klika metrów nad ulicami. Ponadto kursuje jedna linia podziemnego metra. Również bardzo nowoczesna. Cały system uzupełniony jest dwoma rodzajami transportu wodnego. W kierunkach PN-PD rzeką, korzystając z pięciu linii promowych sprawnie i bez korków możemy przemieszczać się w mieście w kierunku Wsch.-Zach. korzystamy z wodnych taksówek - są to mniejsze niż na rzece ale zabierające ok. 50 pasażerów statki. Transport uliczny uzupełniają autobusy z nowoczesnością nie mające nic wspólnego, taksówki i tuk-tuki - typowe dla azjatyckich miast bardzo szybkie i mało bezpieczne zważywszy natężenie ruchu motorki z siedzeniami dla maksymalnie czterech pasażerów. Nie dotyczy to miejscowych - Oni potrafią w szóstkę zapakować się do tuk-tuka. Cenowo wygląda tak: Sky Train i metro w zależności od trasy przejazdu od 1 do 5 PLN/osobę, statkiem całą linię a więc spory kawałek można przepłynąć za ok. 4 PLN/osobę. Tuk-tuk też zależy od trasy i koniecznie wcześniejszego ustalenia ceny, najczęściej mniej więcej 20-30 PLN za kurs, więc za 2-4 osób. Najdrożej wypadają taksowki ale i tak nieźle. Za kurs z lotniska większym vanem w 4 osoby z plecakami zapłaciliśmy 70 PLN.
ZWIEDZANIE.
Pierwszym punktem był kompleks buddyjskich świątyń i pałac królewski. Bardzo bogata, kolorowa i złota architektura. Na każdym kroku wizerunki Buddy. Zdjęcia na pewno lepiej oddadzą to bogactwo i różnorodność. Proszę o cierpliwość będą po powrocie. Takie świątynie to tu klasyka i obowiązkowy punkt programu. Nie jesteśmy jednak fanami takich atrakcji. Obejrzeliśmy pewną część kompleksu co i tak zajęło trochę czasu. Później po krótkim odpoczynku w parku na trawie wśród lokalnych mieszkańców co pozwoliło nam na obserwowanie ich zachowań i kultury poszliśmy nad rzekę poznawać "żywe" miasto a to bardziej nam odpowiada. Korzystając z różnych promów przemieszczaliśmy się nowe zakątki miasta. Chodziliśmy jego uliczkami, oglądaliśmy codzienne życie i co rusz smakowaliśmy czegoś pysznego z lokalnej, ulicznej kuchni. Wygląda to wszystko tak jak w kulinarno-podróżniczych programach a my mamy to szczęście, że osobiście możemy wszystkiego spróbować. Tutaj zupa, tam mięsko, jeszcze w innym miejscu świeże owoce i soki a wszystko dosłownie za grosze. Na przyklad: szaszłyk z porcją ryżu - 5 PLN, woreczek świeżych owoców - mniej więcej ćwierć ananasa w kawałkach - 2 PLN, miseczka zupy z makaronem i kawałkami mięska to koszt 3 PLN. Kilka kulek z mieska kurczaka albo kilka krewetek mniej więcej 8 sztuk - 2 PLN. Obfita kolacja już przy stoliku, dla 4 osób - każdy wziął inne danie i próbowaliśmy wszystkiego to koszt 70 PLN łącznie. Woreczek, ok. 10-12 sztuk grilowanych koników polnych - 2 PLN. Tak w skrócie minął pierwszy dzień. Drugiego dnia - 2 stycznia rozpoczęliśmy ponownie od "klasyki". Pojechaliśmy do następnego kompleksu świątyń przede wszystkim zobaczyć posąg "leżącego Buddy" - 50 metrów posągu pokrytego złotem. Robi wrażenie. Kompleksy świątyń są naprawdę duże i nawet dla nas, którzy wolimy podziwiać i obserwować inne, bardziej "żywe" bogactwa obejrzenie ich zajmuje sporo czasu. Z przewodników dowiedzieliśmy się o ciekawym wzgórzu, będącym oczywiście kolejnym kompleksem świątynnym. Postanowiliśmy pojechać tam, ponieważ książki zapewniały fantastyczną panoramę Bangkoku. Wybraliśmy tuk-tuka za środek transportu. Uwierzcie na słowo, jazda tym zatłoczonymi ulicami, wśród autobusów, dużych i małych samochodów oraz całej "bandy" innych szalonych tuk-tuków robi wrażenie. Na miejscu okazało się, że było warto widoki cudowne. Zdjęcia, będą później ale na pewno potwierdzą moje słowa. Drugą część dnia wypełniła nam wycieczka drogą wodną. Tym razem skorzystaliśmy z drugiej opcji, czyli statku pływającego po kanałach z zachodu na wschód miasta. Przepłynęliśmy w jednym i drugim kierunku całą trasę aż na przedmieścia. Kolejne wspaniałe wrażenia. Wiemy jak inaczej każde miasto wygląda z perspektywy rzeki. W międzyczasie oczywiście włóczyliśmy się uliczkami i zakamarkami miasta, korzystaliśmy z miejsc oferujących jedzenie i chociaż czasami trudno było się porozumieć - w takich miejscach tubylcy nie znają angielskiego. "Jakoś" się udawało a my byliśmy bardzo szczęśliwi, właśnie spełniały się nasze marzenia. Jesteśmy tutaj, idziemy i robimy to na co mamy ochotę, jemy lokalną kuchnię przygotowywaną nie dla turystów a dla miejscowych. O to nam chodziło. Na marginesie dodam tylko, gdyby ktoś pytał jak z warunkami higenicznymi, sanitarnymi gdzie podają jedzenie. Lepiej za dużo się nie przyglądać :) przecież to Azja, taka prawdziwa.
Oczywiście w wielkim skrócie tak kończą się nasze pierwsze dni tutaj. 3.01 rano opuszczamy Bangkok. O 05:55 mamy pociąg do Aranyaparthet na granicy tajlandzko-kambodżańskiej - jedziemy na kilka dni do Sieam Reap w Kambodży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz